niedziela, 22 marca 2015

podsumowanie wydawnicze (II:2015)


Powoli kończy się marzec, wiosna zaczyna coraz bardziej zaznaczać swoją obecność, więc to chyba dobra okazja, żeby w końcu (sic!) podzielić się z wami przemyśleniami na temat płyt wydanych w lutym. Ostatecznie mogłem się wstrzymać do końca miesiąca i zrobić tekst łączony na temat dwóch minionych miesięcy, ale ilość płyt do opisania w takim materiale chyba by mnie przerosła. 

Oprócz lutowych premier udało mi się przypomnieć o dwóch, przegapionych wcześniej płytach. Życzę smacznego!

(30.01.15): Hidden by Ivy - To Abandon to wyjątkowa mieszanka oszczędnej elektroniki i zimnofalowych motywów z szalenie specyficzną odmianą melancholii. Minialbum zawiera zaledwie trzy kompozycje, ale słychać w nich nie tylko pomysł na siebie, ale także sporą umiejętność w manipulowaniem przestrzenią oraz emocjami. Mam nadzieję, że w ślad za tym wydawnictwem podążać będą kolejne.



(31.01.15): Underfate - Seven. W ostatnich latach na polskiej scenie muzycznej można zaobserwować prawdziwe zatrzęsienie projektów post-rockowych. Z jednej strony taki obrót rzeczy cieszy, a z drugiej powoduje, że gatunek robi się coraz bardziej rozmemłany. Na szczęście od czasu do czasu pojawiają się projekty, które dodają do tej anonimowej masy nieco uroku. Krążek Seven formacji Underfate to nie tylko ciekawa warstwa instrumentalna, ale także intrygująca historia w tle, które powoduje, że po materiał chce się sięgnąć nie tylko ze względów czysto muzycznych. Do każdej z siedmiu kompozycji przypisany jest fragment tekstu, który składa się na jedną opowieść. Muzyka uzupełnia się z treścią i tworzy bardzo ciekawy klimat.



(09.02.15): Klimt - Genesa to trzeci studyjny album projektu Antoniego Budzińskiego. Tym razem zamiast gitarowych przestrzeni pojawiają się ogromne połacie ambientowych plam, które raczej stanowią muzykę tła niż pierwszoplanowe źródło instrumentalnych doznań. Wcale nie jest to złe zjawisko, ale trzeba mieć na uwadze, żeby dać szansę rozbrzmieć Genezie w odpowiednich warunkach: po zmroku, w skupieniu, bez rozpraszaczy współczesnego świata, a wtedy album ma dużą szansę zachwycić odbiorcę.



(15.02.15): Nocny SuperSam - (bez) końca początki to kolejna muzyczna translacja życia w szarości wielkiego miasta, powrotów nocnym autobusem, pracy po godzinach i wszechobecnego zmęczenia. Choć od premiery poprzedniego wydawnictwa kompletnie nic się nie zmieniło w moim stosunku do Nocnego SuperSamu i w dalszym ciągu nie jest to mój plac zabaw, to wciąż nie potrafię przestać na niego wracać.



(15.02.15): Rusin & Trebuchet - Kraksa to jedno z ciekawszych odkryć ostatnich miesięcy w muzyce krajowej. Pozornie prosta muzyka, w której czai się bardzo dużo subtelności, pięknie uzupełnia z naprawdę dobrymi tekstami w języku polskim. Kraksa to zaledwie pięć fragmentów, które mam nadzieję z czasem złożą się na większą i jeszcze ciekawszą całość. Już teraz nie mogę się doczekać.



(25.02.15): wreath - embers to kolejna propozycja, które warto się bliżej przyjrzeć. Formacja ponownie skupia się na intensywnym gitarowym graniu, w którym jednak nie brakuje subtelności. Ognista zawartość embers muzycznie przenosi odbiorcę do deszczowego Seattle z końca lat osiemdziesiątych. Nie muszę chyba dodawać, że to bardzo przyjemna podróż w czasoprzestrzeni?



(27.02.15): Decline Of The I - Rebellion to kolejny, niesamowity przykład muzyki zaczerpniętej ze sceny francuskiej. Choć mogłoby się wydawać, że w kraju nad Loarą niewiele się dzieje, to odkryć tam można ogromne podkłady brudnej, intensywnej muzyki, która coraz śmielej wypełza z zapuszczonych piwnic. Decline Of The I oprócz wspomnianego brudu w swoim materiale nie zapomnieli uwzględnić pokaźnych pokładów agresji, mroku i pociągającego dziwactwa rodem z czarnego kabaretu.



(27.02.15): Steven Wilson - Hand. Cannot. Erase.. Każde kolejne wydawnictwo Wilsona budzi ogromne zainteresowanie wśród fanów muzyki rockowej i progresywnej. Także z każdą kolejną płytą rozpoczyna się dyskusja, czy materiał się broni, czy wręcz przeciwnie - utrzymuje się na powierzchni wyłącznie za sprawą renomy twórcy. W przypadku Hand. Cannot. Erase. jest podobnie, ale tym razem mogę jednoznacznie stwierdzić, że to bardzo dobry krążek. Sporo w nim zapożyczeń z wczesnego Porcupine Tree, ciekawej historii w tle i świetnych rozwiązań muzycznych. Nie potrzebuję niczego więcej, żeby się zasłuchać.



(28.02.15): Elder - Lore to z kolei materiał za sprawą, którego mogłem sobie przypomnieć, jak bardzo lubię progresywne i intensywne granie. Wydaje mi się, że najsłabszym ogniwem tego wydawnictwa jest wokal, ale nawet on nie przeszkadza w chłonięciu zaledwie pięciu szalenie rozbudowanych kompozycji, w których dzieje się naprawdę dużo. Szczęśliwie ogromna ilość rozwiązań nie powoduje odruchu wymiotnego i dzięki wyważonym proporcjom pomiędzy mocą i skomplikowaniem, raczej czaruje niż obrzydza.