niedziela, 10 maja 2015

Jakob, Moonglass: Hydrozagadka (09.05.2015)


Jak dużo zespołów znajduje się na waszych listach koncertowych marzeń? Z mojej właśnie ubyła kolejna pozycja i to taka, która jeszcze do niedawna wydawała się być marzeniem ściętej głowy. Jednak nieoczekiwanie nowozelandzki Jakob, jeden z gigantów post-rocka, zdecydował się odwiedzić Warszawę.

Zanim jednak scenę Hydrozagadki nawiedził Jakob, tuż pod nią umiejscowili się muzycy suportu. W tej roli wystąpiła formacja Moonglass. Koncert w jej wykonaniu był o tyle wyjątkowy, że niemal dokładnie rok wcześniej w tym samym miejscu celebrowała długo wyczekiwaną premierę swojego debiutanckiego wydawnictwa. Materiał zawarty na Webs świetnie broni się w wersji na żywo. Nie zawsze wszystko wychodzi zgodnie z planem, bo np. ludzie nie wykazują zainteresowania klaskaniem w trakcie utworu, wokal wyjedzie poza skalę lub nagłośnienie wymyka się spod kontroli. Takie rzeczy po prostu się zdarzają, ale nie zmieniają ani ogromnych możliwości ani równie dużych aspiracji grupy Moonglass. Niestety wciąż odnoszę wrażenie, że jest ona jedną z najbardziej niedocenianych formacji z mojego muzycznego sąsiedztwa. A warto zaznaczyć, że dysponują nie tylko bardzo dużym doświadczeniem scenicznym, świetnym brzmieniem bębnów, ciekawym basem, oryginalnym wokalem, ale i wciągającymi melodiami, która zamiennie kołyszą do snu i stawiają na nogi.


Dawno już nie miałem okazji stać przed klubową sceną i z niecierpliwością przebierać nogami w oczekiwaniu na występ zespołu. Na swoje wytłumaczenie mam jedynie fakt, że byłem przekonany, że nigdy nie nadarzy się okazja do zobaczenia go na żywo i to na swoim muzycznym podwórku. Nieoczekiwanie taka szansa pojawiła się na horyzoncie i gdybym z niej nie skorzystał, to długo zmagałbym się z wrażeniem, że przegapiłem coś niezwykle ważnego. Jakob zabrał na trasę zaufanego człowieka, który sprawował pieczę nad nagłośnieniem. Dzięki temu ponownie miałem okazję przekonać się, że koncert w Hydrozagadce może zabrzmieć wyśmienicie. Oczywiście jestem skłonny założyć, że część niedociągnięć technicznych mógł zatuszować mój entuzjazm, ale i tak nie da się ukryć, że na scenie i poza nią zadziało się coś magicznego. Trudno będzie ubrać w słowa i opisać emocje, które wyzwolił ten występ. Muzycy stanęli na wysokości zadania i pokazali, jak niewielki skład osobowy i ograniczone instrumentarium jest w stanie odpalić muzyczną petardę wrażeń. Każdy instrument z osobna i wszystkie razem wypadły rewelacyjnie. Niesamowicie zabrzmiała perkusja, przestrzenią manipulował bas, a gitara to przyjemnie dudniła, sprawnie poruszając się w niskich rejestrach, to czarowała lekkością i melodią. Powietrze pełne byłe elektrycznych wyładowań, a ludzie zgromadzeni w tłumie sprawiali wrażenie osób, które przychodząc do klubu, dokładnie wiedziały, na co się piszą. Też miałem taką świadomość, ale nie sposób zmierzyć przepaści pomiędzy wyobrażeniem koncertu, a przytłoczeniem ogromnym natłokiem emocji już w jego trakcie, to po prostu trzeba poczuć na własnej skórze. Odpłynąłem i chętnie odpłynąłbym ponownie.



Jeżeli muzyka jest skrawkiem sztuki, a artysta w procesie twórczym obnaża swoją duszę, to obserwując akt stworzenia, a w przypadku muzyki odtworzenia, nie sposób nie przyjąć zaproszenia do pełnego emocji świata, a przy okazji nie spłonić się pod wpływem natłoku wrażeń. Kto tego wieczoru nie dotarł do Hydrozagadki niech żałuje, bo przegapił jeden z najlepszych tegorocznych pokazów umiejętności manipulacji przestrzenią, czasem i emocjami.