poniedziałek, 14 września 2015

DEMOnologia V: Obsidian Mantra


DEMOnologia to nauka o demonach, jednak w Świecie Pomiędzy to pole dla artystów nieodkrytych, którzy do tej pory nie mieli okazji zaistnieć w świadomości szerszego grona odbiorców, a jak najbardziej na to zasługują. To także pokrętny, auducyjno-blogowy kącik, w którym studiować będę przede wszystkim materiały demo, EPki i debiutanckie krążki. Piątym gościem tej inicjatywy jest projekt Obsidian Mantra.

Poniżej znajdziecie krótką notkę na temat muzyki danego artysty, fragmenty jego twórczości i wywiad zbudowany z trzech części, które składają się na frazę: Skąd pochodzisz, kim jesteś i dokąd zmierzasz?


DEMOnologia V: Obsidian Mantra

fot. Norbert Bryłka

Obsidian Mantra to zespół, który jeszcze musi zawalczyć o uznanie na coraz gęściej zaludnionej metalowej scenie młodego pokolenia. Jednak wszystkie argumenty, które przytoczyli za sprawą albumu Burden Brought by Whispers wskazują na to, że o ile nie zabraknie im wytrwałości, to wspomnianym wcześniej miejscem nie muszą się martwić - jest już zarezerwowane. Bardzo dobry growl świetnie pracuje ze buczącym basem, sprawną perkusją i pokrętnymi melodiami. Rewelacja.

I: Skąd przychodzisz?
[Kamil Dróżdż]: Jakie jest wasze pierwsze, muzyczne wspomnienia?

[Mateusz Witan]: Od wczesnego dzieciństwa głównie dzięki Ojcu miałem styczność z muzyką. Na pewno nie zapomnę sterty starych winylowych płyt w domu, na których po raz pierwszy usłyszałem dźwięk gitary elektrycznej, to było niesamowite wrażenie…
[Kacper Kajzderski]: Dla mnie może nie pierwszym, ale na pewno jednym z bardziej wyrazistych, a i z perspektywy czasu może nawet najbardziej znaczącym, jest wspomnienie z przedstawień operowych – również dzięki Ojcu, śpiewakowi. Pamiętam, że bardzo, bardzo lubiłem moment strojenia się orkiestry.

[K.D.]:Spróbujcie wyjaśnić skąd potrzeba wyrażania siebie za pośrednictwem muzyki?

[M.W.]: Jedni oddają się w jakiś sposób poprzez malarstwo, inni poprzez fotografię, jeszcze inni robią to grając muzykę.
[K.K.]: Otóż to. I chyba każdemu trudno wyjaśnić w którym momencie i w jaki sposób zapada jakaś wewnętrzna decyzja czy rodzi się to pragnienie.

[K.D.]: Czy Obsidian Mantra jest waszym pierwszy projektem, czy mieliście okazję wykazać się już gdzie indziej?

[M.W.]: Z Kacprem poznaliśmy się już dawno temu, Obsidian Mantra nie jest naszym pierwszym projektem. Na początku wykonywaliśmy głównie black metal, lecz robiliśmy też inne rzeczy – swojego czasu był nawet eksperymentalny projekt z pogranicza deszczowego trip-hopu (jednorazowy koncert pod nazwą Smellofsmoke.) Poza tym graliśmy też z innymi przyjaciółmi w garażach, jak wszyscy inni młodzi muzycy.
[K.K.]: Wypadałoby też dodać, że w tych naszych poprzednich projektach mieliśmy różne role – tak właściwie to Witek [Mateusz Witan – przyp.] jest gitarzystą, a ja perkusistą, ale na różne potrzeby zdarzało się nam zmieniać kwalifikacje i chwytać za różne instrumenty. I najwyraźniej się to opłaciło. Wspomnieć też należy o tworze Cold Black Meadow, który dał niejako personalne podwaliny pod nasz obecny zespół – razem z Marysią i Rafałem (czyli obecnymi basistką i gitarzystą) tworzyliśmy trio i graliśmy własne utwory, ale ze względu na braki osobowe tylko pod kątem nagrań, amatorskich zresztą.

[K.D.]: Jesteście bardzo młodymi ludźmi, czy w waszym życiu pojawił się już moment, w którym stało się jasne, że postawicie właśnie na muzykę, a może traktujecie to wyłącznie jak formę rozrywki?

[M.W.]: Wierzymy w to co robimy i traktujemy to naprawdę serio, liczymy, że kiedyś wyjdzie nam to na dobre. To nie tyle rozrywka, co zaspokajanie potrzeby tworzenia i rozwijania swojej pasji.
[K.K.]: Dodałbym, że to zdecydowanie nie tylko rozrywka, a potrzeba tworzenia właśnie jest sprawą kluczową. A jeśli chodzi o moment „decyzji”, to w moim przypadku raczej wydaje się to kwestią naturalnej, wieloletniej ewolucji, przypieczętowywanej jedynie co jakiś czas drobnymi wyborami i postanowieniami. Bez wkroczenia na „nową drogę życia”.

[K.D.]: Jednym z pierwszych elementów, który rzuca się w oczy przy pierwszym kontakcie z projektem, jest jego nazwa. Skąd wybór właśnie takiej nazwy? Czy muzyka pomaga wam okiełznać umysł?

[M.W.]: Nasza muzyka jest ciemna jak obsydianowe kamienie. Nie wiem czy potrafi okiełznać czyjś umysł, ale bez wątpliwości trafia w ciemniejsze zakątki wyobraźni.
[K.K.]: A sam wybór nazwy, albo raczej jej wykoncypowanie, był bardzo trudny – zależało nam jednocześnie na oryginalności, dźwięcznym brzmieniu i jej sensie. Dla mnie tym swoistym sensem jest oddziaływanie na wyobraźnię – wierzę, że cała otoczka muzyki nadaje jej samej pewnego kolorytu, który w postaci różnych skojarzeń pojawia w umyśle odbiorcy.

[K.D.]: Opiszcie historię projektu w pięciu zdaniach.
[K.K.]: Nawiążę do wspomnianego wcześniej Cold Black Meadow. Nasza osiadła w garażu trójka przez prawie rok gra i ćwiczy razem, bez dalszych perspektyw. Przychodzi dzień, w którym przyjechał do mnie Witek, proponując stworzenie projektu pod kątem koncertu na Zlocie Kapel w Kwilczu (wspomnianym też niżej). Po niecałych dwóch miesiącach wspólnego tworzenia i ćwiczenia zagraliśmy koncert. Okazało się, że dogadujemy się i zgrywamy wszyscy na tyle dobrze, żeby pracować razem dalej – i tak, ku radości wszystkich, zostało.



II: Kim jesteś?
[K.D.]: O czym opowiada materiał Obsidian Mantra?

[M.W.]: Osobiście teksty z Burden Brought By Whispers odbieram jako opowieść o zagubionym człowieku przytłoczonym wszystkim tym, co o sobie wie, głęboko rozmyślającym o tym, co zgubił po drodze. Jak powszechnie wiadomo, sztuki nie da się zinterpretować w jednakowy sposób…
[K.K.]: Dla mnie, jako autora tekstów, to dość kłopotliwe pytanie. Staram się przede wszystkim budować atmosferę i znowu, sugerować pewne skojarzenia odbiorcy – może jest w tym jakieś dalekie echo literackiego symbolizmu. Natomiast jeśli próbować nazwać samą tematykę, to, w zgodzie z przedmówcą zresztą, chyba dobrze określa ją anglosaski termin „inner struggles”.

[K.D.]: Czy w przypadku Burden Brought By Whispers możemy mówić o koncept albumie? Odnoszę wrażenie, że nie, ale z drugiej strony album wydaje się bardzo spójny. Jaka zatem była wasza intencja?

[M.W.]: Zależało nam na tym by całość produkcji współgrała z sobą jak należy, lecz czy można tu mówić o koncept albumie? Szczerze wątpię, po prostu tak wyszło.

[K.D.]: Kto odpowiada za projekt graficzny okładki?

[M.W.]: Kamil Wachowiak – młody, ambitny tatuażysta, człowiek z niesamowitymi pomysłami.

[K.D.]: W jaki sposób okładka koresponduje z zawartością płyty?

[M.W.]: Została stworzona na podstawie tekstów. To interpretacja Kamila.
[K.K.]: Ale, jeśli dobrze pamiętam, Kamil wskazywał też na drugi utwór z naszej EPki, który słyszał jeszcze w surowej wersji, jako szczególnie inspirujący jego pracę.

[K.D.]: Jakie emocje pojawiają się w waszej muzyce?

[M.W.]: Myślę, że grana przez nas muzyka na każdego może wpłynąć inaczej, naprawdę trudne pytanie. Emocje są bardzo skontrastowane – z jednej strony mocne fragmenty o iście agresywnym charakterze, z drugiej łagodne, bardzo wyciszone momenty.
[K.K.]: Według mnie przede wszystkim próbujemy tworzyć muzykę, która jest poniekąd zwierciadłem naszych muzycznych upodobań, muzycznych sympatii i miłości, muzykę, która nam samym będzie się podobać. Emocje idą zapewne w ślad za tym. Ja nie odważę się jednak na próbę ich wyliczania czy nazywania.

[K.D.]: Jak przebiega u was proces twórczy? Jak powstają utwory?

[M.W.]: Riffy przynosimy z domu, współpracujemy wspólnie na próbie przy scaleniu ich w spójną całość. Zwykle trzymamy się konceptu „kierownika” danego numeru, lecz bardzo często nieplanowane pomysły wychodzą naturalnie w trakcie pracy.
[K.K.]: Riffy, ale też zdarzało się, że szkielety architektoniczne całych utworów. Zazwyczaj po udanej próbie lub kilku nagrywam robocze, ale słuchalne wersje stworzonego przez nas materiału i udostępniam reszcie zespołu. Czasami dodaję pewne pomysły albo zmieniam niektóre fragmenty. Później każdy może określić swoje odczucia, podsunąć pomysły. A wszystko weryfikujmy przy okazji kolejnej próby.

[K.D.]: Gdzie szukacie inspiracji?

[M.W.]: Na regale z płytami, w lesie, w snach i rzeczywistości.
[K.K.]: Mnie zdarza się inspirację znaleźć we wszystkich dziedzinach sztuki, zwłaszcza w różnych koncepcjach artystycznych. Ale przede wszystkim jednak jest to regał z płytami.

[K.D.]: W sieci pojawia się dużo porównań waszej muzyki do twórczości Opeth, Katatonii czy nawet Blindead. Czy któryś z tych projektów miał na was szczególny wpływ?

[M.W.]: Zdecydowanie Opeth i Katatonia miały na nas ogromny wpływ – razem z Kacprem poznaliśmy się dzięki tej muzyce. Porównanie naszej twórczości z muzyką Blindead usłyszałem już od nie jednej osoby, lecz wydaje mi się że to wyłącznie kwestia skojarzeń.
[K.K.]: Opeth na zawsze gdzieś tam w nas zostanie. Dla mnie Katatonia jest szczególna pod względem warsztatowym, aranżacyjnym – sporo się od nich nauczyłem, a Anders Nyström nadal jest jednym z moich ulubionych gitarzystów. Blindead natomiast bardzo, bardzo szanuję, ale nie wymieniłbym raczej jako szczególnego dla mnie zespołu.

[K.D.]: Czy współcześnie młodym ludziom łatwo jest tworzyć muzykę? Pokutuje stwierdzenie, że wydać płytę można bez problemu, ale schody zaczynają się na etapie promocji i docierania do ludzi. Jak to wygląda z waszej perspektywy?

[M.W.]: Wcale nie jest tak łatwo jak mogłoby się wydawać, choć w dobie Internetu łatwiej dotrzeć do ludzi. Przede wszystkim bez znajomości i pieniędzy trudno obronić się nawet dobrym materiałem, sad but true…
[K.K.]: Ja uważam, że nie brakuje na świecie dobrych i zdolnych muzyków, a Internet tym bardziej to uwypukla. Ale w takim gąszczu zespołów i płyt dość trudno jest, z perspektywy odbiorcy, trafić na coś naprawdę dobrego, albo lepiej nazywając: trafiającego we własny gust. I, z perspektywy naszej, trudno w tym gąszczu się wyróżnić, od pierwszego dźwięku przykuć większą uwagę.

[K.D.]: Macie doświadczenia z akcją crowdfundingową. Jak oceniacie możliwości rozwoju dzięki tego typu zbiórkom środków?

[M.W.]: Nie mamy doświadczenia w tej kwestii jako zespół. Faktycznie, można nas znaleźć w Internecie na jednej z takich stron, lecz to po prostu zakładka z festiwalu na którym graliśmy i którego byliśmy współorganizatorem. Zebrane wówczas pieniądze były przeznaczone na rzecz imprezy „Zlot Kapel 2014” w Kwilczu. Gdyby nie akcja crowdfundingowa impreza najprawdopodobniej nie odbyłaby się, także warto próbować.
[K.K.]: Znamy kilka kapel, które w ten sposób działają i trzeba przyznać, że takie zbiórki potrafią naprawdę dużo ułatwić. A im większa popularność, tym lepsze możliwości.

[K.D.]: Uwielbiam muzykę, ale bardzo cenię sobie również książki. Macie jakąś ulubioną książkę?

[M.W.]: Lubię horrory Stephena Kinga, choć najwięcej książek jakie przeczytałem to biografie muzyków i zespołów. Trudno mi stwierdzić która jest moją ulubioną…
K.K.: Ja zazwyczaj jednym tchem czytałem wszystko, co wpadło mi w ręce, a na dodatek w większość tych książek się wczuwałem, więc również nie potrafię wskazać jednego tytułu. Z okresu szkolnego wybija się Hobbit i Lalka, którą do dzisiaj bardzo cenię. Natomiast dziełem, do którego najczęściej wracałem (co mi się raczej nie zdarza), jest Moby Dick Melville’a. A za osobiste, nazwijmy to, odkrycie, uznaję opowiadania Stefana Grabińskiego – zdaje się, że nieco zapomnianego „polskiego Lovecrafta”. Świetne i bardzo nastrojowe.



III: Dokąd zmierzasz?
[K.D.]: Burden Brought By Whispers jest już z nami niemal od pół roku. Czy z perspektywy czasu zmienilibyście coś w podejściu do tworzenia lub promowania tego materiału?


[M.W.]: Mamy nadzieję, że wszystkie płyty trafią do swoich właścicieli. To, co stworzyliśmy, jest już za nami, teraz trzeba skupić się na brnięciu cały czas do przodu. Zdecydowanie częściej myślimy w tej perspektywie zamiast zastanawiać się, co mogliśmy wcześniej zrobić lepiej.

[K.D.]: Jakie są wasze plany na najbliższą przyszłość? Może szykują się koncerty?

[M.W.]: Kończymy właśnie remont salki prób który pochłonął dużo czasu i sporo pieniędzy. Teraz trzeba ruszyć z ćwiczeniem nowego materiału i koncertować – ale o tym już wkrótce.
[K.K.]: Ćwiczeniem i również tworzeniem nowego materiału – najlepszą częścią pracy.

[K.D.]: Jakie jest wasze muzyczne marzenie?

[M.W.]: Jest tak surrealistyczne że aż wstyd się przyznać… Chciałbym zagrać trasę u boku Meshuggah.
[K.K.]: I ja mógłbym się pod tym podpisać. Ale tak właściwie bliższe jest mi myślenie po prostu o koncertowaniu i nagrywaniu płyt.

[K.D.]: Na koniec mała prośba. Zaproponujcie kolejny projekt do DEMOnologii i uzasadnijcie swój wybór.

[M.W.]: W ostatnim czasie jedną z ciekawszych kapel jaką usłyszałem to Vidian z Bydgoszczy. Ich ostatni album Transgressing the Horizon to zdrowa dawka przenikliwych zagrywek gitarowych, zajebiste zdolności perkusyjne i niebanalne połączenie post metalu z trąbką. Kawał dobrej roboty, bardzo nieoczywista muzyka!
[K.K.]: Ja zaś wskażę na warszawski Backbone, który ma swoją, wydaje mi się, zawierającą bardzo indywidualne rysy, receptę na granie postnego metalu. Jest budowanie klimatu, bujające riffy i nieoczywiste melodie, ze specyficznym wokalem. A niedawno właśnie wypuścili pierwszą EPkę – ze swojej strony polecam!